piątek, 1 maja 2015

Tam jest przystań ma.

Pewnie będąc rodzicami lub starając się o dziecko nie raz zastanawialiście się jakimi będziecie rodzicami, czy będziecie umieli sprostać temu wyzwaniu, czy zapewnicie dziecku wszystko co potrzeba a nawet więcej, czy wychowacie je na dobrego, zaradnego człowieka...
Kto się nad tym nie zastanawiał? chyba mało takich osób by się tu znalazło...
Stajemy na głowie by nasze dzieci miały wszystko, by były szczęśliwe, choć czasem zapominamy co nam kiedyś dawało szczęście. I nie wmawiajmy sobie że teraz są inne czasy...

Potrzeby dzieci wcale tak nadzwyczajnie się nie zmieniły, tylko narzędzia są inne by nas wspomagać...no właśnie wspomagać a nie zastąpić...
Jestem dzieckiem lat 80-ych i doskonale pamiętam moje dzieciństwo, pamiętam wszystko do ostatniej sekundy i analizując ostatnio swoje życie doszłam do punktu, o którym nie raz piszą fachowe magazyny i poradniki. Dzieciństwo szczególne to wczesne kształtuje nas jako człowieka. Wszystkie wydarzenia, słowa, zabawy, rozmowy, wszystkie figle, kary zakazy, nakazy, wygłupy - wszystko co zdarzyło się na przełomie pierwszych lat życia zostaje na zawsze.
I nigdy, przenigdy nic nigdy nie zastąpi tej beztroski i tego jakie dzieciństwo zapewnili nam rodzice.
Ja bardzo szybko mogłam odnaleźć ten skrawek mojego życia, który  zaważył najwięcej na mojej przyszłości, na to kim jestem i kim będę. To dziwne jak miejsca i ludzie zapadają nam głęboko w umysł i serce tak mocno że tylko tam, nigdzie indziej czujemy się jak w domu. Ja długo szukałam, mimo iż podświadomie wiedziałam gdzie jest moje miejsce przystani.
I chciałabym wam dziś opowiedzieć kawałek historii, historii mojej przystani - tam, gdzie zostawiłam serce.
Jak na swoje trzydzieści parę lat mieszkałam w wielu miejscach, w jednych czułam się lepiej w innych okropnie. Były miejsca które kochałam bardziej lub takie których nienawidziłam. Przeprowadzki dla mnie nie były problemem większym, zdążyłam do nich przywyknąć "na starość"...lecz pamiętam jedną, która głęboko ukorzeniła się w mojej głowie i spowodowała dużo zamieszania w mojej  jeszcze małej głowie.
Swoje pierwsze lata tak do 7 roku mojego życia spędziłam w pod-poznańskiej miejscowości Stęszew - małym a bardzo urokliwym miasteczku. Tam nauczyłam się mówić, chodzić, śpiewać, grać, czytać....tam pozna łam smak pierwszych sukcesów, pierwszych porażek. Tam przeczytałam pierwsze książki, zagrałam pierwszy raz w gumę, skakałam na skakance. Tam  przeszłam pierwsze porażki, upadki , tam miałam pierwszych przyjaciół, tam rodziły się pierwsze nieśmiałe uczucia miłości...
Tam miałam swój pierwszy pokój, swój azyl, swoją "bazę" na przyblokowym drzewie "glupkowym" (ach ta poznańska gwara), tam nauczyłam się jeździć na rowerze, tam  zobaczyłam pierwsze wesołe miasteczko, tam poznałam zabawy w podchody, chowanego..
Pamiętam jak dziś bieganie po piwnicach, wyjadanie po kryjomu kiszonych ogórków, chowanie się w kotłowni, chodzenie na żery do pobliskich ogrodów na pyszne czereśnie, kopanie piłki, śledzenie starszego rodzeństwa. To było moje szczęśliwe dzieciństwo. Nikt nie stał nam nigdy nad plecami, nikt nie oprowadzał za rączkę. Biegaliśmy sami po mieście, ewentualnie pieczę nad nami sprawowało starsze rodzeństwo, które pilnowało nas (wersja oficjalna) a tak na prawdę gubiło  na pierwszym lepszym zakręcie. Jak ja kochałam to miasto, tych ludzi! Nigdy żadne miejsce nie dawało mi takiego azylu jak to.
Dzień, w którym musiałam spakować większość swoich rzeczy, pożegnać ukochanych sąsiadów był traumą dla mnie 7 letniej dziewczynki. Nie mogłam sobie poradzić w żaden sposób z tą traumą która rozgrywała się w mojej głowie. Tęskniłam - bardzo tęskniłam za tamtym miejscem, za moim domem, za moim przyjacielem Piotrkiem, za Pauliną, za ciocią Elą, wujkiem Staszkiem , za Krzyśkiem i Radkiem - zawsze porównywałam w sobie nowe miejsce i przymierzałam do mojego Stęszewa. Nic nie było takie same. Nawet okna otwierały się inaczej. I niby czułam się szczęśliwa w swoim dalszym życiu, ale ciągle mi czegoś brakowało - tak jakby część mojego serca odpadła i nie mogłam go niczym zalepić. Nie miałam nigdy miejsca, w którym czuła bym się jak w domu. Jak u siebie.
Wyszłam za mąż, bardzo często rozmawiałam z mężem o moim fantastycznym dzieciństwie. Przy okazji uroczystości rodzinnych zawsze wracaliśmy z rodzicami do tych czasów, wspominaliśmy śmiejąc się nie raz do rozpuku.
Mój małżonek sam zauważył, że wszyscy darzymy to miejsce i tych ludzi, z którymi przyszło nam wtedy żyć jakąś szczególna sympatią. Zaproponował, byśmy odwiedzili te strony. Przecież on czuje jakby znał już to miejsce tyle o nim mówiliśmy, jakby znał tych ludzi tyle opowiadań się nasłuchał.
Pomysł długo czekał realizacji. Zawsze były jakieś przeszkody. Po kolejnej nieudanej próbie zajścia w ciąże, kolejnej przebytej operacji  powiedzieliśmy basta - musimy odpocząć, pojechać na wakacje. Decyzja była ekspresowa. Polskie morze, a po drodze obowiązkowo Stęszew. Nie było mnie tam ok 22 lat ale kontakt z "ciocią" Ela i resztą znikomy ale był. Więc był telefon uprzedzający że przyjeżdżamy - oferta noclegu, samochód spakowany po dach i wyruszyliśmy.
Uwierzcie, z drżeniem serca tam jechałam i z okropnym niepokojem. Przecież jedziemy do zupełnie obcych ludzi, których widziałam 22 lata temu - ostatni raz  jako 7 letnia dziewczynka. Bardzo się miotałam w trakcie tej podróży, emocje od euforii po strach.
Gdy przekroczyłam tabliczkę Stęszew serce mało nie wyskoczyło... wypatrywałam budynków, miejsc, drzew, wszystkiego co mogło by wydawać się znajome. Tak wiele się tam zmieniło...ale i tak dużo rzeczy zapamiętałam.
Bez problemu trafiłam pod blok. Inaczej zapamiętałam to miejsce. Wtedy wszystko wydawało się takie duże...a teraz jakby się skurczyło. Tylko "ciocia" Ela taka sama, i chłopaki też. Milion razy zaglądałam przez okno czy przez przypadek nie śnie.
I wiecie co znalazłam?
Ten skrawek serca którego tak mi brakowało przez te wszystkie lata mojego życia. Już wiem gdzie jest moja przystań. Gdzie czuje się jak w domu. Tam zostawiłam wszystko co najlepsze. I mimo że nie było mnie tam tyle lat, czułam jakbym nigdy stamtąd nie wyjeżdżała -dla mnie nic się nie zmieniło tylko "wujka" Staszka już nie ma :-(
Zwiedziłam całe miasteczko - nie mogąc uporać się z gonitwą wspomnień. Ludzie patrzyli na nas jak na głupich widząc spacerujących z aparatem fotograficznym...jak turystów odwiedzających co najmniej Francję a nie mały Stęszew.
Bardzo ciepło zrobiło się w moim sercu i w ciągu tych 2 dni odpoczęłam psychicznie bardziej niż na najpiękniejszych wakacjach , już nawet nie musiałam jechać nad to morze..wystarczyła mi ta podróż, musiałam tam przyjechać, bo czułam jakbym do końca nie pożegnała się z tym miejscem i wiem, że nie raz jeszcze tam wrócę naładować akumulatory - i możecie wierzyć lub nie w tym samym miesiącu został poczęty Jaś. Mój organizm odpuścił - dostał wymarzone wakacje. Teraz się śmiejemy ze musimy powtórzyć wycieczkę jak chcemy mieć drugie.
I zobaczcie...jak wiele z naszych dziecięcych lat ma wpływ na dalsze nasze losy, na naszą psychikę, jak bardzo nas kształtuje nasze dzieciństwo i jak wiele zależy w jaki sposób je spędzimy. Dlatego dbajmy o to . by dzieciństwo naszych dzieci było tak samo fantastyczne albo nawet lepsze niż nasze.
Nie spędzone przed TV i tabletem, ale na świeżym powietrzu, z rówieśnikami, w kurzu,
w błocie, na drzewach, w trawie....byle szczęśliwie.










8 komentarzy:

  1. Aż mi się łezka w oku zakręciła. Każdy z nas powinien odnaleźć takie miejsce. Fajnie, że Tobie się to udało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi się łezka kręci za każdym razem jak wspominam dawne czasy :-) Pozdrawiam!!!

      Usuń
  2. Jak to dobrze mieć takie miejsce na ziemi, do którego zawsze chce się wracać ! :) Ja też miło wspominam swoje dzieciństwo, spędzane na wspinaniu się po drzewach, grze w gumę i innych zabawach na powietrzu - i mocno ubolewam nad tym, że kolejne pokolenia wychowują się już bardziej w zamknięciu, w izolacji od rówieśników, najczęściej przed monitorami komputerów albo ekranami telewizorów, w dodatku w atmosferze wybitnie materialistycznej i konsumpcyjnej. Postaram się zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby dzieciństwo Bąbla wyglądało choć trochę jak tamto moje sprzed lat...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj nawet nie wiesz jak dobrze. Szkoda że ten świat tak szybko sunie do przodu i to nie koniecznie w dobrym kierunku..

      PS. Bardzo żałuję że jednak znikasz. Mam nadzieje, że jeszcze kiedyś się odezwiesz. Ucałuj bąbelka! Niech zdrowo rośnie!

      Usuń
  3. Dobrze jest wiedzieć, że ma się to swoje miejsce na ziemi :)
    Kiedyś faktycznie inne były czas, inaczej i moje dzieciństwo wyglądało i czas spędzany z rówieśnikami.
    Cały czas zastanawiam się jakimi będziemy rodzicami i czy podołamy ;)
    Mam nadzieję, że tak.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Inaczej wyglądało wszystko, było jakoś wolniej i radośniej.
      Ja wiem że rodzicami będziecie cudownymi.... bo jesteście takimi ludźmi..a dobrzy ludzie wychowują dobrze dzieci :-)

      Usuń
  4. Swoim postem przywołałaś wspomnienia. Te chwile beztroski. Skakanka, guma, trzepak, płoty, drzewa. I najważniejsze - kochający rodzice.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam cofać się wstecz do tamtych czasów...bardzo mi ich brakuje...najchętniej przeniosła bym się do przeszłości...bo chyba nie pasuje...nie umiem się przestawić....

      Usuń

Informuję, iż Twój komentarz będzie widoczny po zatwierdzeniu :-)
Strefa wolna od hejtu i obraźliwych komentarzy!!