poniedziałek, 17 grudnia 2018

Retrospekcja

Zbliżają się święta, są już praktycznie za rogiem, a ja czuję że stoję w miejscu - i dosłownie i w przenośni.
Zakończyłam właśnie jeden z dość ciężkich etapów mojego życia, który mocno dawał mi w kość i obciążał moją psychikę, nie dając żyć bez poczucia strachu - strachu o przyszłość moją jak i najbliższych.
Niestety strach jeszcze jest wraz z obawą jak będzie dalej i jakie będą skutki mojej decyzji.
Tak, uporządkowałam w końcu tą swerę dotyczącą mojego zdrowia.
To nie byla łatwa decyzja, ale mimo wszystko czuję ulgę - a jeszcze większą poczuję dopiero wtedy, gdy ujrzę wyniki badań histopatologicznych- wtedy tak na prawdę będę mogła odetchnąć- bo oczywiście optymistycznie zakładam, że nic złego w nich nie przeczytam.
Powoli dochodzę do siebie fizycznie, co mnie niezmiernie cieszy aczkolwiek psychicznie nie jestem do końca gotowa by to ogarnąć umysłem.
Niedługo wypuszczą mnie ze szpitala, myślę więc, że jak zajmę się w miarę możliwości przygotowaniami to i do "nowości" zdążę przywyknąć.
Kiedy tak przebywa się z dala od bliskich ma się bardzo dużo czasu na przemyślenia i podsumowania.
W sam raz zbiega się to w czasie z Nowym Rokiem, więc ja już pewne postanowienia i plany noworoczne poczyniłam - teraz tylko czeka mnie trudna realizacja wyżej wspomnianych postanowień.
I powiem Wam, że mimo wszystko takie wyjście z obiegu choć na chwilę ma też swoje plusy.
Bardzo szybko zarysowyje się obraz ludzi, na których na prawdę można polegać, którzy pamiętają, modlą się, myślą i są blisko....mimo, że jednak daleko.
To bardzo budujące, że są jeszcze przy mnie takie osoby, które trwają ze mna mimo wszystko i bezinteresownie....czasem jednak jest też smutno i przykro, że zabrakło tych, w których zawsze pokładałam nadzieję.
Życie jednak potrafi szybko zweryfikować sytuację.
Tak czy inaczej, jestem bardzo szczęśliwa, że mam przy sobie tak wspaniałych znajomych i bliskich, którzy jednak o mnie nie zapomnieli i mnie wspierali...ba....w pewnym momencie miałam problem by wszystkim w miarę szybko odpisać.
Bardzo dziękuję, że jesteście, bo nie ukrywam, że byłam trochę przerażona ostatnimi wydarzeniami , które spadły na mnie jak lawina - ale cieszę się, że mam to już za sobą.
Na horyzoncie święta.
Moje, choć jeszcze nie przygotowane zamierzam spędzić bardzo rodzinnie, nie zwracając uwagi na bałagan w szafach, ktorego nie zdążyłam posprzątać przed szpitalem, na niedopucowane zakamarki, niedomyte okna i wiele innych...
Najważniejsze, że w tym roku znów jesteśmy razem - Bog się narodzi bez względu na to czy wyszoruje perfekcyjnie wannę czy moje okna będą bez smug.
Ważne, że nadal tu jestem, że żyję i że mogę spędzić ten czas z najbliższymi, za którymi tęskniłam i tęsknię nadal będąc TU ponad 100km od domu.
A dla Was kochani życzę przede wszystkim dużo zdrowia i miłości - bo resztę możemy wypracować sami.

czwartek, 1 listopada 2018

Wyjątkowy dzień

Dziś dzień 1 listopada -dzień zadumy, czasem smutku -dla mnie jak co roku dzień przystanku, zastanowienia się, refleksji.
W tym dniu nie zawsze wspominam samych zmarłych mi bliskich, ale  myślę też nad tymi, których jeszcze mam przy sobie.
Zawsze zastanawiam się czy oby na pewno wszystko dla nich zrobiłam, wszystko powiedziałam, wszystko załatwiłam -by w razie gdyby móc sobie spojrzeć prosto w twarz, bo potem bardzo ciężko żyje się z takim kamieniem-a bardziej głazem wyrzutów sumienia.
Oczywiście zawsze można myśleć, że zrobiło się za mało za późno, za słabo.... ale ważne, że jednak się zrobiło.
Zbyt rzadko niestety mówimy sobie prawdę w oczy, zbyt rzadko mówimy o uczuciach i to nie tylko o uczuciach do najbliższych: męża/żony, dzieci, rodziców ale również do przyjaciół znajomych -i nie chodzi tu wcale tylko o te uczucia dobre ale i również te złe -nie jesteśmy szczerzy w uczuciach-wolimy fałszywie się uśmiechać niż dać z siebie odrobinę szczerości -bo szczerość w tych czasach się nie opłaca-zbyt dużo się na niej traci, wymaga za dużo wysiłku a my nie lubimy się wysilać-my wymagamy -ale nie dajemy nic w zamian.
Zbyt mało chwalimy siebie na wzajem i komplementujemy -a z mówieniem i robieniem sobie złośliwości już nie mamy problemu..
Nie doceniamy siebie za życia a potem żałujemy.
Nie szanujemy siebie samych i innych skupiając się na własnych potrzebach, na własnej doli i niedoli nie zauważając w tym drugiej osoby.
Można dzień w dzień mijać ludzi, którzy mogli by okazać się wspaniałymi kompanami naszego życia, ale jesteśmy tak zajęci swoim życiem i tak krótkowzroczni, że nie widzimy lub nie chcemy widzieć drugiego człowieka.
Czasem warto przystanąć..pochylić się na moment nad losem drugiej osoby -bo może się okazać, że da to cudowne owoce...
Czasem wystarczy tylko parę słów zainteresowania, wsparcia, a otrzymuje się tak wiele...
Ja przystanęłam.....Boże, jak bardzo Ci dziękuję, że nie poszłam dalej.




Dziś szczególnie pamiętamy o zmarłych....naszych bliskich ale i tych dalekich.
Ja wspominając dziś Tomasza cały dzień dziś nucę tę piosenkę...



...pamiętajmy jednak, że mamy jeszcze na ziemi naszych bliskich i róbmy wszystko, byśmy kiedyś - oby jak najdalej- w któreś święto 1 listopada mieli dużo ale tych pozytywnych wspomnień...

niedziela, 21 października 2018

Refleksja.

Dziś natchnęłam mnie pewna refleksja, a może ciąg różnych refleksji.
Odkąd sięgam pamięcią zawsze chciałam bardziej, więcej i mocniej: więcej wiedzieć, być bardziej elokwentną, inteligentną, bardziej oczytaną, bardziej zdyscyplinowaną, obowiązkową, bardziej mądrą, więcej kochaną, bardziej akceptowaną...zawsze bardziej....
I tak sobie pomyślałam do czego mnie to tak na prawdę doprowadziło.
Jako dziecko nabawiłam się na własne życzenie przerostu ambicji nad treścią - pracowałam ze sobą i z całym tym otaczającym  światem tak mocno, że zatraciłam swoisty umiar i wyeksploatowałam siebie samą do tego stopnia, że zamiast się cieszyć i czerpać radość , czuć pewną dumą z dotychczasowych osiągnięć, sukcesów małych i dużych - to ja albo ich nie zauważałam albo czułam tylko beznadzieję i niedosyt - bo zawsze przecież znalazła się osoba, która umiała coś lepiej, była lepsza niż ja.
Wszystkie moje umiejętności, które de facto są i tak duże (realnie na to patrząc) zawsze w moich oczach przybierały formę mikroskopijną.
Ciągle czułam niedosyt i przekładało się to nie tylko na sferę poznawczą ale również i tą emocjonalną.
Przez sam fakt, iż osobiście stawiam sobie poprzeczkę bardzo wysoko to idąc tym samym wzorcem stawiam ją również i innym osobom, a w praktyce zawsze wyglądało to tak, że jeśli wchodziłam kiedykolwiek w jakieś międzyludzkie relacje dawałam z siebie 100% i tego samego oczekiwałam z drugiej strony, co w rezultacie dawało brzemienne skutki, bo nigdy z ręką na sercu nie spotkałam nikogo kto angażował się w relacje z tą samą intensywnością, a gdy już zrozumiałam, że coś jest jednak nie halo, zaślepiona samą chęcią bycia z kimś w relacji (czy damsko-męskiej czy damsko-damskiej) potrafiłam idealizować tą drugą stronę często sama przed sobą ją usprawiedliwiając.
Chyba nie tak powinny wyglądać zdrowe relacje prawda?
Teraz gdy jestem dorosłą kobietą, próbuję swoje ambicje chować głęboko w kieszeń, są jednak takie dni, gdzie to co "w kieszeni" zaczyna mnie przytłaczać i nie potrafię oddzielić co jest rzeczą naturalną w relacjach międzyludzkich a co przerostem moich oczekiwań i  wyobrażeń, bo przecież każdy z nas ma całkiem inne wyobrażenie relacji i nie zawsze mój "schemat" musi się pokrywać ze "schematem" drugiej osoby.
Czasem boje się tylko, że nie będę potrafiła znaleźć granicy gdzie zaczyna się moja nadinterpretacja a gdzie ktoś po ludzku robi mnie w konia i nadużywa mojej "100 - procentowości" jak to było do tej pory.
Nie jest wcale łatwo pielęgnować relacje czy w domu, czy w pracy, czy takie zupełnie nasze prywatne gdy sami nie potrafimy znaleźć w sobie złotego środka: z jednej strony nie osaczać a z drugiej jednak dawać dużo z siebie, bo może druga osoba liczy na nas.
Tak sobie teraz pomyślałam, że czasem zamiast wnikać i zastanawiać się co by było dla mnie, dla nas wszystkich lepsze , korzystniej było by zainwestować w szczerą rozmowę - bo każda, nawet ta najtrudniejsza rozmowa przybliża nas i pomaga uniknąć wielu nieporozumień, bólu rozczarowania.
Zawsze lepiej w rozmowie wyznaczyć sobie pewną drogę niż iść nią na oślep.


poniedziałek, 15 października 2018

Potrzeby serca nie oszukasz.

Nie wiem czy mam się witać ponownie czy po prostu witać jakby to był mój pierwszy raz, bo na pewno niewiele osób z "dawnych czasów" mnie tu odwiedza, a i nie bez powodu, bo zniknęłam tak bez słowa i wytłumaczenia.

Czas od tamtej pory przeleciał mi jak by minął tylko miesiąc, a tu tyle czasu, że zapomniałam jak przelewa się myśli na papier tudzież ekran ;-)

Cały ten okres zleciał mi na wychowywaniu mojego drugorodnego - Adama - jest na prawdę duża różnica w wychowywaniu Jasia a Adasia - i na dzień dzisiejszy to, oprócz pracy, zajmuje mi najwięcej czasu.

zaczerpnięte z internetu
Chłopaki temperamentem różnią się diametralnie, mam wrażenie że doba mi się kurczy do minimum, a o czasie dla siebie już nie wspomnę.

Ostatnio mam fazę na dużo myślenia. Wiele zbiegów okoliczności, i osób, które stanęły w ostatnich miesiącach na mojej drodze utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie dam rady bez napisania od czasu do czasu paru zdań - no inaczej się uduszę.
Powiem Wam, że nie zdawałam sobie (do teraz) sprawy, jak czasem krótka wymiana zdań, i parę słów "między wierszami" potrafi zmienić całe podejście do drugiej osoby.
Na swojej drodze spotykam na prawdę bardzo dużo ludzi: jedni mnie bawią, drudzy wkurzają do bólu, jeszcze inny wzbudzają mój zachwyt, szacunek i szczególnie zasługują na jakąś uwagę, na chwilę zatrzymania, zastanowienia.

My ludzie mamy taką dziwną tendencje do oceniania ludzi na pierwszy rzut oka, nie raz wizja "pierwszego razu" zupełnie odbiega od rzeczywistości, czasem też w 100% trafiamy i nasza wizualizacja pokrywa się z oryginałem.
Ja już dawno zapomniałam jak to jest poznawać kogoś tak na prawdę i jak to jest dać siebie poznać od podszewki.
Mam ostatnio odczucie ogromnego zauroczenia osobą, na pozór całkiem wydawało by się odmienną od mojego temperamentu - i uwierzcie czy nie, pare zdań wymienionych w wiadomościach tekstowych sprawiło, że mam ochotę być tą poznawaną i również poznawać.

Co w tym dziwnego pewnie pomyślicie?

Dla mnie sprawa wygląda na prawdę dziwnie , bo ze względu na duży bagaż doświadczeń podobnej treści już dawno zatraciłam umiejętność i chęć poznawania kogokolwiek a co dopiero ukazania siebie tak "saute".
Do tej pory wystarczyła mi garstka starych znajomych , którzy znają mnie na tyle na ile sama pozwalam się poznać i moja rodzina.
A tu taki psikus.
I wiecie jak się czuje...dla mnie to takie wewnętrzne szczęście, coś na kształt pierwszej randki lub wymarzonego prezentu urodzinowego. Powoli poznajesz, "rozpakowujesz" ,czekasz na ruch z drugiej strony, jesteś delikatna, ostrożna a jednocześnie najchętniej już teraz wyznałabyś wszystkie uczucia szczęścia i skakała pod słońce, że jest taka osoba, która okazała się gdzieś w duchu podobna do Ciebie, z podobnym bagażem doświadczeń - może z innym temperamentem ale z podobnymi wartościami.
Do tego wszystkiego oczywiście dochodzi ta niepewność czy na pewno zaiskrzy, czy wyniknie coś więcej z tego, niż tylko krótka, przejściowa znajomość i starasz się wtedy ważyć każdy gest, każde słowo, każdą zbyt szybką reakcję by nie spłoszyć, nie spieprzyć, nie zrazić.
Kiedyś wydawało mi się, że takie emocje towarzyszą tylko znajomościom damsko-męskim - a tu taka niespodzianka - jak to życie potrafi zweryfikować niektóre sprawy w życiu.
Tak analizując całą sprawę myślę, że teraz gdy jestem osobą można powiedzieć dorosłą, mam już wyrobione pewne priorytety, wzorce i postawy, które są dla mnie akceptowalne i spotykając osobę, która jest dla mnie pokryciem tych wszystkich cech, które sobie cenie - przeżyłam emocjonalną eksplozję uczuć, na tyle dużą, że jakoś wybudziły mnie z tego codziennego letargu i zmusiły do przemyśleń i działania.
Przechodząc dzień w dzień obok, widząc tylko małe oznaki "bratniej duszy" nigdy nie pomyślałabym , że to wszystko pójdzie w tym kierunku - powiem inaczej - byłam pewna, że idzie to wręcz w odwrotnym.
Ostatnie wydarzenia, burzliwy weekend i długie pełne przemyśleń noce (dobrze, że ktoś spał za dwóch) dał mi tyle energii, że ciężko było mi w pracy na dupie usiedzieć;-)
Weekend był  bardzo przyjemny, tyle endorfin, ruchu, i cudownych spotkań, że aż czuję ciężar naładowanych na full moich własnych akumulatorów a zarazem mam taki ewidentny niedosyt, że aż boję się zaproponować następne spotkanie ;-)

Mam tylko nadzieję, że znajomość pójdzie w dobrym kierunku i wyrośnie z tego coś na prawdę wartościowego... może nawet przyjaźń, w którą już dawno przestałam wierzyć.

Czy zdarzyła się Wam  wartościowa znajomość już "na stare lata"? Może, to tylko ja mam jakieś chore przemyślenia i obawy...

Pozdrawiam Was serdecznie i mam nadzieję, że zagoszczę tu częściej :-)








czwartek, 11 stycznia 2018

A czas płynie...

Co u nas? Nieubłaganie kalendarz przestawia się w tempie zastraszającym na nowe cyferki i tak nasz Adaś niedługo kończy 7 miesięcy.
Czy coś się zmienił...szczerze to trochę bym chciała....najbardziej tego by nie muczał cały dzień i choć na troszkę się sobą zajął i żeby zaczął normalnie spać, bo ręce już opadają do ziemi.
Dzięki Bogu ktoś kiedyś wymyślił chusty i to pozwala mi w miarę normalnie funkcjonować w domu

Mamy już Nowy Rok, święta to już tylko wspomnienie. Zimy nadal nie widać, ale samopoczucie iście jesienne. No ale co tu się dziwić: ciemno, ponuro, i tak jakoś bez wyrazu.

Chłopaki nudzą się w domu, z kolei na bardzo długie spacery przy takiej pogodzie się nie zapowiada.
Adaś marudzi ile wlezie, sama już nie wiem czy to zęby czy brzuch czy jego charakter.
Do tego przez dłuższy czas męczyliśmy się z katare/niekatarem u jednego i drugiego.
A pisze katarem/niekatarem bo kataru nie widać a nos zatkany i malutkiemu w dodatku coś furczy.
Zrobiliśmy posiew i oczywiście wyszła jakaś cudowna bakteria, gdzie oczywiście pediatra głęboko wmawiała, że to na pewno ząbkowanie.  Czyli zaczął się u pediatry sezon gdzie wszystko z czym idę to wina ząbkowania i biedna matka potem ślęczy w internetach by doczytać jakie badania może sama na własną rękę wykonać by dziecinie ulżyć, no i sobie oczywiście bo pobudki przez ten nochal były z dokładnością w przedziale co 5-15 minut.
Między czasie przypomniałam sobie o prezencie Mikołajkowym, który nieoczekiwanie przyniósł nam kurier od firmy TEVA a mianowicie o kosmetyku VICKs BABYBALM i wstrzelił się ten Mikołaj w dziesionę bo od razu mieliśmy go na kim wypróbować. Dwóch ochotników z zatkanymi nosami od razu wyrwało się do testów, że ledwie zdążyłam zrobić zdjęcie całości, bo nie wiem czy wiecie mój starszy tester Janek to lekoman od urodzenia: uwielbia wszystkie syropy, tabletki, maści, kremy itp. więc takie testy bardzo mu się podobają. Jest też kolekcjonerem ładnych opakowań/siateczek na prezenty więc tu firma TEVA też wstrzeliła się jak nic, bo torba z małym bobasem podpasowała mu niezmiernie i nawet Adamko wydzierał Jaskowi ją z rąk, czyli magia dzidziusia na obrazku zadziałała.




Co Mikołaj dodał jeszcze od paczki?:
 Pudełko chusteczek - chwała im za to bo tego u nas nigdy nie za wiele.
Pendrive  i szklana fiolka z ręcznie robioną solą do kąpieli z lawendą.
No i gwóźdź programu czyli Balsam VICKS BABYBALM.
Po odpakowaniu paczki zostałam tylko z fiolką z solą bo to chłopaków najmniej interesowało. 
I tak: chusteczki zarekwirowane stoją u Janka na biurku, w torbie z dzidziusiem zapakowany jest już samochód i Rocki z Psiego Patrolu - tak jakby co najmniej młody gdzieś się wyprowadzał, no i pendrive został dzielnie wepchnięty do Jaśkowego sprzętu grającego i bardzo ciężki bój stoczyłam żeby wytłumaczyć ,że piosenek tam nie ma a pewnie informacje dla mnie...Vicks już otwarty z pudełeczka dzielnie stał na biurku obok łóżka bo u nas wszelkie smarowania odbywają się po kąpieli już w łóżkach, więc czekał na wieczór na pierwsze otwarcie.

A tak na poważnie, to bardzo zainteresował nas ten produkt, bo my często używamy podobnych w czasie gdy młodzież ma katar. Najczęściej sięgamy po Aromactiv ale ja osobiście jako dorosły człowiek używam na kaszel Vicks więc moje oczy się nieco zaświeciły że w końcu mamy też dla dzieci.
Co mówi o produkcie producent?

"Małe dzieci bywają niespokojne z różnych powodów, dlatego często bardzo trudno jest odgadnąć, czego w danej chwili potrzebują. Jedną z przyczyn złego samopoczucia może być zatkany nosek. Nowość od Vicks – BabyBalm, dzięki aromatycznej kompozycji z zapachami naturalnego pochodzenia, może pomóc Twojemu dziecku się zrelaksować.
W pierwszym okresie życia dziecko nie potrafi jeszcze samodzielnie wydmuchać noska, co sprawia, że jest rozdrażnione i gorzej śpi. Ulgę w oddychaniu może przynieść oczyszczenie nosa przy pomocy chusteczek higienicznych, inhalacji czy odpowiednie ułożenie dziecka podczas snu, które ułatwi spływanie wydzieliny.
Kiedy maluch ma zatkany nosek warto zadbać także o jego dobre samopoczucie i spokój. Nastrój z pewnością poprawi bliskość i czuły dotyk mamy. Stosując BabyBalm od Vicks – aromatyczny i nawilżający kosmetyk, połączymy kochający dotyk rodzicielski z kompozycją zapachów m.in. lawendy i rozmarynu. Kosmetyk nawilży skórę dziecka i pomoże mu się zrelaksować. 

BabyBalm to aromatyczna kompozycja
z zapachami rozmarynu, lawendy, zawierająca 4 składniki naturalnego pochodzenia oraz wyciąg z Aloe Vera. Kosmetyk został stworzony specjalnie z myślą o dzieciach
już od 6. miesiąca życia. Niewielka ilość balsamu wmasowana w skórę klatki piersiowej oraz brzuszka malucha, nawilży skórę dziecka i uwalniając przyjemną kompozycję zapachów pomoże mu się zrelaksować"


I teraz to co pewnie interesuje każdą mamę ; czyli jak to się je i jak się sprawdza w praktyce.
Zapewne znacie produkt VICKs dla dorosłych to ten dla dzieci w konsystencji jest bardzo podobny. 
Fajnie, że jest w pudełeczku zakręcanym bo mogę go zużyć do końca i nie męczę się z wyciskaniem tubki.
Jest bardzo wydajny: wystarczy odrobina na palcu i można wysmarować klatkę piersiową. 
Fakt jest tłusty i czasem zostawia ślady na piżamce, za to nie jest lepki i wodnisty jak np. Aromactiv który stosowaliśmy do tej pory, przez co kończył się nam w mgnieniu oka.
Ma bardzo przyjemny ziołowy zapach, nie dusi, nie jest ani za mocny ani za słaby.
Czy jest efekt?
Jakiś na pewno jest, bo zanim zapach całkowicie nie wyparował chłopaki ładnie spały mimo zatkanych nosków. Nie wiem jak długo utrzymuje się ten zapach ponieważ po kilku minutach nasze nosy się przyzwyczaiły i nie czuliśmy już go wcale.
Fajne jest też to, że skóra po tym nie jest wysuszona, nie uczuliło też żadnego z chłopaków.
Więc po pierwszym użyciu i testach oczywiście smarujemy dalej gdy męczy chłopaków katar, baaaa....ja nawet zaczęłam małego smarować w trakcie jego niespokojnych wiercących nocy, i mam wrażenie, że trochę go to nawet wycisza (albo to zbieg okoliczności). 
Oczywiście chciałam zrobić starszemu dobrze i dodałam mu dodanej w prezencie soli do kąpieli - i to był mój błąd....suszona pływająca lawenda to nie jest to co chłopcy lubią najbardziej, zatem opłukałam niezadowolonego Janka, na którym poprzyczepiało się pełno suszonych kwiatków lawendy , wytarłam przekazałam tacie do dalszej obróbki - a sama dosypałam resztę soli i oddałam się relaksowi ;-)   - Teva dziękuję Ci za to (przecież taki produkt nie mógł się zmarnować - nie??) Dzięki temu mogłam trochę poleżakować w wannie a tata zajął się chłopakami.

Zatem mamuśki jak Wasze pociechy będą katarzyć możecie wypróbować Vicks BabyBalm, u nas na 100% zostaje. W sam raz młodszy skończył 6 miesięcy i możemy bez oporu korzystać. Oby jak najmniej tych katarów jednak było.


piątek, 8 grudnia 2017

Wstyd mi!

Oj ale mi wstyd. Tyle czasu mnie tu nie było i nawet nie wiem od czego mam zacząć.
Może od usprawiedliwienia?
Może chociaż spróbuję się wytłumaczyć.
Czas...czas to główny winowajca. Nie mam chwili wytchnienia, nie tylko do pisania bo to by się po nocy dało zrobić, ale choć czas na zastanowienie się o czym ciekawym napisać.
Samo pisanie dla pisania jest nudne i Was też pewnie by znudziło.
Adaś to nie to samo dziecko co Jaś, a powiem więcej - to diabeł wcielony - typowy HNB (High Need Baby). Nie śpi, nie bawi się sam, generalnie z wszystkim jest na nie, więc w grę wchodzi tylko noszenie bo z tej perspektywy się nie drze,
Tak więc dni spędzamy na noszeniu się na rączkach albo w naszej kochanej pomocy chuście tkanej, która powoli staje się niewygodna dla klocuszka i czas ją zmienić na bardziej nośną.

Dziś z grubsza przybliżę Wam co się u Nas dzieje a potem w kolejnych postach rozwinę niektóre wątki.
No i przypominam, że bardziej na bieżąco jesteśmy na INSTAGRAMIE - po prostu szybciej mi jest wrzucić zdjęcie z krótkim opisem niż tworzyć elaboraty.

Adaś niebawem kończy 6 miesięcy !!!!!
Czy Wy nadążacie??? 6 miesięcy - bo ja nie nadążam. Czas pędzi mi nieubłaganie.
Jeszcze niedawno walczyliśmy z nawałami, karmieniem a teraz zaczynamy powoli rozszerzać dietę. To niesamowite a zarazem smutne że czas tak szybko ucieka a nam pozostają tylko zdjęcia.
Choć powiem, że nie tęsknie aż tak bardzo za minionym niemowlęcym czasem. To nie był łatwy okres dla nas mimo wszystko. Adam mało spał, marudził i marudził. Teraz niewiele się zmieniło, ale jednak jest lżej bo czasem się nawet zajmie zabawką lub karuzelą.
Adaś jeszcze nie raczkuje, i na razie nie widzę zainteresowania w podnoszeniu ciężkiego tyłeczka.
na razie przewraca się tylko z pleców na brzuszek i czasem tylko w drugą stronę, a głównie dlatego że nie ma potrzeby leżenia na plecach.
Jak babcię kocham to na prawdę dziwne dziecko, bo biedaczysko nie ma już siły leżeć na brzuchu, ręce się trzęsą, głową ryje już po macie ale nie, gdzie tam, na plecach be...jak tylko go obrócę na siłę na plecy to beczy i w sekundę jest znowu na brzuchu - a, że nadal jest zmęczony to buczy z samego faktu, że nie daje rady. Ot i tak się właśnie bawimy.
Noszę go tylko mata, łóżeczko, chusta, bujak, i tak w kółko bo weny mi brak jak mu jeszcze dogodzić.
Zabawki nie zajmują go zbytnio. Czasem jak coś mu spasuje to zajmie się z 2-3 minuty, ale generalnie woli beczeć. Mam nadzieję, że im starszy to mu przejdzie, bo jak na razie mam wrażenie że ogarnął go przewlekły skok rozwojowy. Tak czy inaczej podejrzewam, że współtowarzyszem tego nastroju są zęby, których Adam jeszcze nie ma, ale dorobił się za to opuchniętych dziąseł. Jak pójdzie w ślady brata, będzie jojczył na te zęby jeszcze pół roku. Jaśkowi wyszły równo na roczek.

A Jaś???
Jaś to już dorosły chłopaczysko. Teraz doceniam jakie miałam grzeczne dzieciątko bo kontrast jest dość mocno zauważalny.
Jasio grzecznie chodzi do przedszkola i jak zawsze ma milion zainteresowań.
Przerabiamy właśnie ptaki (poznaje już większość gatunków), między czasie mapy, samoloty, autobusy, statki, pociągi jego miłość...oj długo by wymieniać.
Jaś polubił też bardzo kolorowanie i rysowanie, bo już się bałam, że nigdy nie zacznie sam rysować. Teraz to robi namiętnie na każdym skrawku papieru.
W ogóle zrobił się bardzo wygadany i mądry.
Czasem też daje w kość co dziwne i takie nie Jasiowe, ale w porównaniu do Adama to aniołek.

A ja?
Ja umęczona. Niewyspana.
Pierwsze co bym zrobiła gdybym mogła to porządnie bym się wyspała.
Jestem też już po operacji jajników, ale to opiszę Wam innym razem.

Zbliżają się święta, więc czeka nas to całe przygotowanie magicznych Świąt już we czwórkę, a pamiętam dokładnie tamten rok, i te okropne nudności, przez które nie mogłam nawet pokusić się o łakomstwo.

No i  u dzieci był też Mikołaj...szkoda, że do mnie nie zawitał - a tak ładnie buty wyczyściłam.

PS. Postaram się pisać częściej.















czwartek, 3 sierpnia 2017

Najtrudniejsze chyba za nami...


Już niedługo Adaś skończy dwa miesiące. DWA MIESIĄCE - szok i niedowierzanie, bo jeszcze niedawno marudziłam, że Adam nie chce wyjść z brzucha. 
We wtorek, równo 1 sierpnia młodociany skończył 7 tyg. To już na prawdę duży i ciężki kawaler.
Początkowo wszystko wyglądało jak na wariackich papierach. 
Tu starszak, tam mały, to prasowanie ,obiad,  zabawa ze starszym, odprowadzanie do przedszkola...armagedon jednym słowem.
Teraz powoli wszystko dochodzi do ładu.
Adam złagodniał, bo już ze strachem i przerażeniem zaczęłam wierzyć że mamy  domu typowego High Need  Baby. 
Coraz częściej się uśmiecha i coraz więcej aktywności z jego strony. 
Interesuje się już wiszącymi zabawkami, ma też ulubionego pluszaka.
Upodobał sobie rudego kotka  od Madzi z bloga borsuczkowo.pl zobaczcie jakie to cuda wyprawia na szydełku ta dziewczyna w swoim Borsuczkowym Domku , ja jestem pełna podziwu i w głębokim szoku ze można takie rzeczy zrobić samemu. Madziu jeszcze raz Ci dziękujemy za koty dla chłopaków.
Kot Adasia zauroczył, serio!! Musi leżeć z nim w łóżeczku, a on się chichroli do niego na głos, ściąga na siebie i obżera mu kończyny , nie wspomnę już o memlaniu ogona.



Cudowne są.
Na szczęście coraz lepiej dogadujemy się z najmłodszym, i coraz lepiej rozpoznajemy jego potrzeby.
Ostatnio nawet tatuś odważył się z nim zostać sam na sam pare godzin. Jeszcze 2 tyg temu nie było by o tym mowy bo uspokajał go tylko cycuś.
Teraz mogę powiedzieć że jest w miarę idealnie, gdyby nie te noce z dość częstymi pobudkami - ale da się wytrzymać.
Ogarnęłam też już opiekę nad dwoma gagatkami. Jestem już w stanie zaprowadzić starszaka do przedszkola z Adasiem, posprzątać, poprasować, przygotować obiad, przyprowadzić starszaka z przedszkola, zaliczyć spacer z dwoma w tym z jednym na rowerze, zrobić kolacje, wykąpać dwójkę i położyć do łóżek. 
Nie powiem, że początki nie były łatwe, ale trzeba sobie ustalić jakiś harmonogram i  jest to wtedy do ogarnięcia.

Jaś jest na razie bezproblemowy, choć widzę, że czasem się miota bo sytuacja jest inna niż zwykle.
Dzielnie znosi wszystkie odmowy bo w tej chwili muszę się zająć młodszym.
A ja? Ja mam ogromne wyrzuty sumienia, że nie mam tyle czasu dla Janka co kiedyś, mimo że się staram każdą chwilę poświęcić jemu. Teraz najczęściej spędza czas z tatą, podobnie jak to było w czasie mojej ciąży więc nie jest to dla niego szokiem, że mamy nie ma tyle w jego codziennym dniu. Mają już teraz z tatą swoje sprawy i swoje wyjścia na spacer. Nawet dostaje jawne informacje typu "ty mamo sobie idź gdzieś z Adasiem bo my z tatą to sobie idziemy..."

Generalnie powoli życie  w naszej rodzinie po burzliwym wtargnięciu Adasia się stabilizuje i reguluje. 
Przed nami wakacje, bo Janek jutro idzie ostatni dzień do przedszkola. 
Trzeba będzie więcej czasu poświęcić Jankowi i zająć mu jakoś te dni.
W poniedziałek lecimy zwiedzać Roztocze, a potem pewnie odwiedzimy dziadków.
Na razie jednak musimy przetrwać tą falę strasznych upałów.